Uwaga!

Blog zawiera treści nie odpowiednie dla osób małoletnich i homofobów. Jeśli jesteś taką osoba, opuść to miejsce.
Wchodzisz i czytasz na własną odpowiedzialność.

sobota, 22 lutego 2014

Rozdział 1 - Niespodziewanki

Noc chyli się ku końcowi, słońce leniwie zagląda do okien śpiących jeszcze ludzi. Jest wcześnie, minęła dopiero piąta. Gdybym wyjrzał przez okno zobaczyłbym białe mleko wiszące w powietrzu i poważnie ograniczające widoczność. W tej chwili nie ma to dla mnie znaczenia, ja nadal jestem w krainie snów. Wybija piąta piętnaście i odzywa się budzik w mojej komórce. Nie otwierając oczu sięgam po nią z zamiarem uciszenia jej na wieczność, trwającą zgodnie z przewidzianą w programie drzemką kolejny kwadrans. Macam na oślep szafkę stojącą obok łóżka w poszukiwaniu tego ustrojstwa i otwieram tylko jedno oko. Komórka została na stole, kalkuluję rozbudzając się. Zostawiłem ją tam z zamysłem wcześniejszego wieczora, by nie skończyło się jak kilka dni z rzędu wcześniej. 

Przeprowadziłem się z małej wiejskiej woski, jednej z rodzaju tych w których potykasz się o wolno biegające kury idąc główną ulicą o każdej porze dnia lub nocy. Wynajmuję kawalerkę o zawrotnym metrażu, którym głupio mi wspominać. Ulokowałem się jednak w centrum dużego miasta ze wszystkimi dostępnymi w tych czasach bajerami. Tu zaczynam nowe życie i szukam pracy w zawodzie który pokochałem. Jestem freelancerem, nie zrzeszonym wolnym strzelcem piszącym teksty dowolne. Obecnie chciałbym zakopać swoją wolność i zakotwiczyć się gdzieś na stałe. W imię tego marzenia zostawiłem na wsi mojego długoletniego partnera. On wcale nie był tym zachwycony. Właściwie dowiedział się o tym jak już byłem w połowie drogi do nowego życia. Wkurzył się? Oj, tak i to bardzo. Nigdy nie podnosił głosu a nawrzeszczał na mnie przez komórkę a potem boczył się przez kolejny tydzień. Uspokoił się dopiero kiedy korzystając ze skype mógł popatrzeć jak bardzo za nim „tęsknię”.

Zwlekłem się w końcu i uciszyłem męczący budzik. Przeciągnąłem się ziewając. Byłem nagi, takie miałem przyzwyczajenie, które tutaj nikomu nie wadziło, a dla mnie było wygodne. Trochę zimno mi wiało co było jak pejcz zaganiający mnie do szafy. Umyłem się, ubrałem, zjadłem śniadanie. Na stole leżał stos moich CV przygotowanych do rozniesienia. Okazało się bowiem, że
znalezienie pracy wcale do prostych w mieście nie należy. Jestem tym faktem zaskoczony, ale nie poddaję się. Pakuję makulaturę i ruszam w teren.

Jadę autobusem zgodnie z planem jaki opracowałem. Muszę obskoczyć sześć lokalizacji rozrzuconych po centrum miasta. Nic prostszego…tak mi się przynajmniej wydawało.
Siedzę na jednym z wielu wolnych miejsc. Opieram się plecami o szybę i oglądam ludzi którzy jadą tym samym transportem. Jest dużo starszyzny, zwłaszcza nie atrakcyjnych babulin, które wyglądają raczej na poczciwe, dwóm z nich towarzyszą rówieśnicy płci przeciwnej. Chyba czuję naftalinę? Nie wypada się gapić więc przerzucam spojrzenie na laseczkę, która z pewnością mimo grubego makijażu nie ma nawet 16 lat. Gapi się na mnie więc mierzę ją oceniająco. Postanawiam napisać do kumpla. Wyciągam komórkę i wklepuję tekst ignorując lachona. Piszę: „Hej stary, co słychać? Jadę busem na polowanie, może znajdę jakieś ciekawe okazy przy okazji. Mam nadzieję, że Cię obudziłem.:)” Piszę prosto z serca zakańczając uśmiechniętą buźką i wysyłam wiadomość do Marcusa (mojego BFF). Zerkam na laskę, która gdzieś zniknęła. Musiała wysiąść – stwierdzam jakże błyskotliwie. Jej miejsce pozostało wolne. Ciekawe kto je zajmie? Spoglądam na komórkę ale nie pojawił się raport uzyskania odpowiedzi na sms. Co tak długo? Wydymam usta z niezadowoleniem. Nigdy nie czekam dłużej niż kilka minut, pięć minut to absolutny maks… Sytuacja mnie zaciekawiła. Ciekawe, ciekawe… stukam palcami rytmicznie po własnym kolanie. Ostatecznie mogłoby to być tez obce kolano. Dźwięk sms. W końcu! Podniecony odbieram wiadomość i aż dostaję rumieńców. Marc pisze: „Potem dam znać, właśnie ktoś puka do drzwi.” Krótka wiadomość a mówi tak wiele i tak nie wiele – krzywię się – za razem. Musi mi potem wszystko opowiedzieć. Dzisiaj mamy - zastanawiam się i odruchowo patrzę w sufit busa – wtorek, doskonale złapię go na skype. Jestem zachwycony bo zapowiada się pikantnie. Marcus zawsze używał sobie jeśli chodziło o zabawy i ekscesy łóżkowe. Ja trwałem w stagnacji z moim, kochanym choć nigdy nie zaspokajającym mnie w pełni facetem. Cóż, starczy powiedzieć, że chęci i miłość to nie wszystko. Nie miałem jednak powodu by odchodzić. Z resztą kumpel powtarzał mi jak litanię, że stały związek u takich jak my to skarb i należy go chronić. Takim
sposobem byłem z Rafim (mój facet) a potem wyjechałem. W sumie nadal nie wiem czy jesteśmy razem jeszcze czy już nie. Nie było zerwania, a ja nie zadzwonię pierwszy. Wydarł się na mnie to niech się goni – stwierdzam ostatecznie. Ja jestem w nowym miejscu i będę z tego korzystać jak już znajdę pracę. O i ta ostatnia myśl przywołała mnie do porządku. Wyglądam za okno, za chwilę jest mój przystanek i muszę wysiąść a potem w lewo przy muzeum. Odzywa się komórka. Sms? No, no czyli jednak już skończyło się „goszczenie”. Odbieram wiadomość i wzdycham smętnie. To nie ON, to Nika. Pisze, że jest w szpitalu i bym przyszedł bo się denerwuje a ma mieć zabieg. Nika to jedyna ważna dla mnie panna poza mamą, ma się rozumieć. Nie mogę jej olać, ona zawsze mnie e-wspierała kiedy miałem gorsze dni, a Marcus był zbyt zajęty eskapadami natury łowiecko-erotycznej. Wrzucam adres szpitala do przeglądarki w komie. Dzięki najwyższemu za mobilny Internet. Już wiem, że muszę wysiąść na głównym.

Wysiadłem na głównym przystanku autobusowym. Czuję się nieco zagubiony. Nigdy nie widziałem tylu maszyn w jednym miejscu - Przywyknę – stwierdzam twardo i korzystając z GPS w fonie kieruję się do szpitala. Po drodze na stojącym na ulicy bazarku kupuję pomarańcze i kilka bananów by ładnie się komponowały w stosunki 2 do 1. Tak wypada, choremu się zanosi a ja nie jestem pewny w czym Nika gustuje. No ostatecznie banany raczej lubi – stwierdzam z satysfakcją. Czasami jak opowiadała o warzywach należących do jej nowych kochanków okazjonalnych zdarzało się, że jej zazdrościłem, ale po cichu, głównie w łazience.

Dotarłem do szpitala i tu spotkało mnie kolejne zaskoczenie, choć nie tak duże jak wcześniej. Budynek był tak naprawdę zespołem budynków połączonych korytarzami i pnącymi się w górę jak i w dół. Zasadniczo przywoływał mi na myśl statek matkę legionu obcych z kosmosu. Zapytałem w recepcji gdzie mogę znaleźć moją koleżankę i starsza kobieta we włosach na wałkach z wielką łaską pokierowała mnie do części D, na drugie piętro, pokój 225. Spoko trafię. Zdanie zmieniam po 20 minutach krążenia po monstrualnym budynku. – Bosh, co to za miejscówka? Kto to wymyślił? – jęczę bo jestem zmęczony kręceniem się w kółko i czuję się jak głupek. Nikt inny nie wygląda jakby błądził. Poza mną oczywiście co do czego upewnia
mnie widok parki w wieku zaawansowanym siedzących na ławeczce koło piekielnego automatu do kawy, który mijam po raz setny choć daję głowę, że skręciłem w dokładnie przeciwny korytarz. Dziady łypią na mnie szczerząc te swoje sztuczne szczęki. Zamykam oczy, obracam się na pięcie w losowym kierunku i ruszam pędem przed siebie. Słyszę sugestywne tił-tił. Otwieram oczy a potem usta. Jestem w windzie. Nie wiem jak do niej trafiłem, ale jestem! Patrzę na tablicę z przyciskami, wystawiam palec by wcisnąć piętro numer dwa. Wciskam, drzwi się zamykają i leci sielankowa wkurzająca melodyjka. Odruchowo a nie z sympatii dreptam stopą w rytmie muzyczki. Winda rusza i jedzie. Pierwszy raz jadę takim ustrojstwem – właśnie do mnie dotarło, ale nim zdążyłem ocenić czy mi się podoba czy nie drzwi się rozwarły. Wyszedłem na korytarz nie zastanawiając się nawet, nim się spostrzegłem drzwi zamknęły się za mną. Właśnie pożałowałem swej decyzji, jestem w jakimś ciemnym korytarzu, prawdopodobnie w piwnicy. Zamykam oczy i drapię się w roztargnieniu po głowie, przypominam sobie namiary podane przez recepcjonistkę
- Części D, na drugie piętro, pokój 225. Czy to jest budynek B? Otwieram usta i zasłaniam dłonią oczy – Jak ja tego nie lubię – westchnąłem wciskając natarczywie guzik, który jak zakładam, przywoła windę. Naciskam i czekam, naciskam, naciskam, naciskam… przykładam ucho do drzwi. Nic nie słychać. Już wiem, że jak już dotrę do celu to jej powiem do słuchu i lekarce też, i pielęgniarce i każdemu z obsługi. To miejsce to jakaś piekielna pułapka na niewinnych facetów! Jestem oburzony, ale porzucam windę i postanawiam się stąd ruszyć, może poszukam schodów? Do wyboru mam tylko prawo lub lewo. Drogi wyglądają identycznie, są puste i słabo oświetlone. Jak każdy człowiek ruszam w prawo, to podobno jakieś uwarunkowanie czy coś. Idę tak i mam wrażenie, że podłoga się rusza bo krajobraz mi się nie zmienia. Widziałem takie coś na filmie kiedyś. Już wywęszyłem podstęp na miarę miasta, kiedy znalazłem się pod jedynymi drzwiami oznakowanymi wielkim znakiem zakaz wjazdu. Jeszcze czego! Nacisnąłem klamkę i z impetem wpadłem za zakazane drzwi. Prawdę mówiąc nie spodziewałem się, że są otwarte.

Wpadłem do jakiegoś biura. Dobrze oświetlonego pomieszczenia, co mnie oślepiło na chwilę. Zamrugałem i zobaczyłem biurko a za nim sexownego, piegowatego, brązowookiego blondyna z włosami na żelu. Mógłbym usiąść mu na głowie, a z pewnością fryzura by mu się nie zmieniła. Musiałem się ogarnąć, zamknąłem usta, które się otworzyły nawet nie wiem kiedy. Blondas błysnął do mnie śnieżnymi zębami. Poczułem miłe drgnięcie gdzieś w dole, ale opanowałem się. Pełen profesjonalizm – upominałem sam siebie. - Chyba zabłądziłem – palnąłem aż mnie zabolało.
- Serio? Raczej tu pasujesz – padła odpowiedź boskiego – Jak ci na imię?
- Za wcześnie na takie pytania – pokarzę, że jestem twardy – Gdzie jesteśmy? – przeszedłem do kontrataku, a rozmówca odłożył długopis i zostawił papierzyska skupiając się na mnie.
- Wszedłeś do zakazanego miejsca – przechylił głowę, a jego kolczatka nawet nie drgnęła – A co jeśli teraz zostaniesz uwięziony? – podsunął przyglądając mi się.
- Nie poddam się bez walki – odpowiadam, pozostawiając dla siebie pytanie o rodzaj niewoli, bo mogłoby mi się spodobać.
- Typowy heros – pada odpowiedź brązowookiego, bierze długopis do ręki i stuka nim lekko w blat. - Tego nie wiesz – usiłuje ratować rozmowę.
- Przekonasz mnie? – na takie pytanie zatkało mnie na chwilę. Mężczyzna uśmiechnął się sugestywnie. Udało mu się mnie podejść, trochę mi wstyd.
- Jeśli dasz mi dobry powód, to kto wie? – wzruszam obojętnie ramionami.
- No dobra… - mężczyzna rozkłada bezradnie ramiona – nie dałeś mi wyboru – Wyciąga jedną z kartek z pliku którym zajmował się wcześniej. – Wypisz to i zobaczymy co nastąpi. – Podaje mi papier, ale nie wyciągam po niego dłoni, nie od razu.
- Pakt z diabłem? Nie jest to zbyt tani chwyt? – układam dłonie ponętnie na biodrach. On mi się przygląda badawczo, choć nie wiem jakiego rodzaju jest to zainteresowanie. Nie bije od niego pożądaniem, które by mnie rzuciło na biurko i … Uśmiecham się do swoich myśli i z przerażeniem stwierdzam, że
on chyba czyta mi w myślach bo odpowiada chytrym uśmieszkiem, bardzo ale to bardzo sugestywnym.
- Przeczytaj i podpisz, jeśli przejdziesz to nie pożałujesz – obiecuje złote góry? Biorę papier i czytam nagłówek: Karta zgłoszeniowa aktorów. Aktorów? Ja aktorem? Mrugam kilkakrotnie by obudzić się jeśli to sen, ale nic się nie zmienia. - Nie mam szkoły aktorskiej, zajmuję się pisaniem – bąknąłem, bo to był jawny podstęp.
- Nie szkodzi, szukamy ludzi bez szkoły. Szukamy naturalnego talentu – wyjaśnia łaskawie. Tak mnie namawiał, tak mnie namawiał… przeczytałem zgłoszenie kilkakrotnie. W sumie nie było w nim nic szczególnego. Podać trzeba tylko dane osobowe, wiek i adres zamieszkania. Nawet telefonu nie chcieli. Długo się nie zastanawiałem. Wypisałem kartę i oddałem ją blondynowi
– Ethan W, lat 25, adres… - odczytał i spojrzał na mnie. – Miło cię poznać, jestem Gregory, mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. – powiedział uprzejmie.
- W jaki sposób będę wiedzieć, że się nie załapałem? – zapytałem kpiąco bo to zabrzmiało jak wypraszanie natrętnego klienta, który już wydał swoje pieniądze.
- Dostaniesz informację na adres domowy w ciągu kilku dni, mamy trochę zgłoszeń… - zaczął wyjaśniać, ale poczułem się jak głupi.
- Dobrze, słuchaj ja muszę iść. Kumpela leży w tym szpitalu w sali 225 … - zacząłem a Greg wbił we mnie pełne politowania spojrzenie.
- To jest budynek B – powiedział z uśmiechem i nie musiał nic dodać. Wiedziałem, że zupełnie zabłądziłem i właśnie dałem blondasowi potwierdzenie tego faktu. - … super – Chciałem zachować choć resztkę godności i wyjść by błądzić tu dalej, ale Gregory zlitował się nade mną. - To jest poziom - 2 budynku B. – wyjaśnił – Wyjdziesz stąd – pójdziesz w prawo cały czas i za ostatnimi drzwiami są schody. Wyjdziesz nimi na poziom 0, czyli parter – dodał jakbym był zbyt tępy by zaskoczyć, fakt, nie wiedziałem o tym – tam pójdziesz w lewo i w prawo, znajdziesz się w holu. Wyjdziesz z budynku i…

Wytłumaczył mi jak dla głupka więc ostatecznie dotarłem do Niki. Tym razem bez błądzenia. Cały czas zastanawiałem się nad kartą, która wypisałem. Greg był kulturalny więc nie wystawił mnie za drzwi, a karta poleciała pewnie do kosza jak tylko wyszedłem. Cóż, przyjaźń mnie wezwała więc poszukiwanie pracy musiałem przełożyć na kolejny dzień. W końcu musiałem dopilnować by Nika zjadła banana którego dla niej miałem.